Uzdrawianie traumy zaczyna się tam, gdzie jesteś
„Pisanie o traumie jest trudne. Ani też nie da się łatwo przestać, gdy raz się zaczęło. Podobna otwartej ranie, która nie może się zagoić bez przejścia przez etap zaognienia, trauma, gdy nie piszemy o niej, zaczyna pisać nami” mówi Frank Seeburger we wprowadzeniu do swej pięknej książki o traumie, tożsamości i społeczności (1). I dokładnie tak jest, gdy zaczynamy zajmować się relacjami pomiędzy kulturą a traumą. Wcześniej czy później, zanurzeni w intensywne emocje i obrazy stajemy przed nieuniknionym pytaniem: „Czy to co robię powinno być osobiste, czy powinienem raczej starać się zachować obiektywny naukowy dystans?”. Z biegiem czasu czytanie i pisanie o traumie udowadnia nam, że pytanie to jest pozbawione najmniejszego sensu i odkrywamy, że każdy proces pisania o traumie musi być w ten czy inny sposób osobisty, choćby przez to, że nasza zdolność do opisu, tworzenia pojęć czy definiowania jest oparta na straumatyzowanych kulturowych narzędziach, którymi na co dzień się posługujemy.
Niewątpliwie dużo łatwiejsze jest odniesienie się do tego czy tamtego odległego aspektu traumy kulturowej, zdefiniowanie jakiegoś fragmentu rzeczywistości jako post-traumatyczny przy jednoczesnym poczuciu pozostawania poza terytorium zranienia. Trauma wtedy może być wydelegowana „gdzieś tam” – na jakąś inną kulturę, która przechodzi, czy przechodziła w przeszłości przez trudne czasy historyczne. Z drugiej strony mówienie w ten sposób o własnej kulturze, sięganie głębiej w jej historię przynieść może niebezpieczne poczucie zagłębiania się w morzu żałoby, pociągając za sobą uczucia, których niekoniecznie chcemy doświadczać.
Te dwa obszary – relacji do własnego zranienia i do własnych obszarów zdrowia (nawet jeżeli byłyby one jedynie symboliczne, czy przeżywane na poziomie nadziei) – wydają się być niezbędne w jakimkolwiek pisaniu o traumie, pozwalajac na to, aby to co zintegrowane objęło i utrzymało terytorium zranienia i rozpadu. Sytuacja komplikuje się jednak w wypadku masowych utrat, a mówiąc o czasach takich jak XX wiek, trudno odnieść się do jakiejkolwiek z europejskich kultur jako do nie będącej w sytuacji post-traumatycznej. Trudno zobaczyć którąkolwiek z nich jako niedotkniętą przez wszechogarniające, niewyobrażalne doświadczenia, które w niektórych regionach Europy pozostawiły swój ślad w niemal każdej rodzinie, na inne wpływały mniej bezpośrednio, choćby przez kulturową izolację.
To do czego odnoszę się tutaj dotyczy fragmentu europejskiej kultury, którą można uznać za post-traumatyczną bez większego zastanawiania się – polskiej kultury (choć tak właściwie dalecy jesteśmy w codziennym życiu od myślenia o sobie w ten sposób). I nawet odnosząc się do innych kultur jestem boleśnie świadoma, że mogę robić to jedynie z tej właśnie, szczególnej prespektywy. Region ten, który utracił niepodległość pod koniec XVIII wieku na ponad sto lat, a po krótkim okresie odzyskanej wolności został zamieniony przez Nazistów w masowy grób, który jest najczęściej wspominany, gdy mówi się o obozach koncentracyjnych z racji lokalizacji Auschwitz, który zamieniony został przez historyczny zbieg wydarzeń z wielokulturowego i wieloreliginego kraju w kraj polskich katolików, którego granice po wojnie ustalone zostały kaprysem wielkich mocarstw i na który w okresie powojennym nałożone zostały dekady represyjnego wymazywania osobistych i kulturowych zranień, ten kraj niesie aż za dużo ran i blizn, które, jak można sobie łatwo wyobrazić, nadal wpływają w międzypokoleniowym przekazie na naszą codzienność.
Nie jest to zresztą szczególnie niezwykłe w w Europie Centralnej i Wschodniej, gdzie każdy z krajów ma swoją własną bolesną historię, jak pokazuje Anne Applebaum w wyjątkowej książce: „Za żelazną kurtyną. Ujarzmienie Europy Wschodniej 1944-1956”. I tu staje przed nami kolejne ważne pytanie: „Jeżeli praca z doświadczeniem traumatycznym wymaga od nas narzędzi, dzięki którym jesteśmy w stanie go pomieścić, symbolicznej zdolności do przetworzenia go, języka, którym z biegiem czasu będziemy w stanie wyrazić, to co niewypowiadalne, w jaki sposób uszkodzony może pracować nad swoim uszkodzeniem, mając do dyspozycji uszkodzone kulturowe narzędzia i zniszczone zaufanie w porządek symboliczny?”
I choć pytanie to wydaje się być niemożliwe na pierwszy rzut oka, mam nadzieję pokazać, jak, poprzez obrazy, słowa, muzykę i fragmenty tego co było i co wciąż jest kulturowa warstwa nieświadomości pracuje nas swym własnym zranieniem nawet w warunkach masowych utrat i ich długoterminowych konsekwencji.
Wydaje się też, że decyzja o początku tego rodzaju pisania dokonywana w czasie skomplikowanej dynamiki na wschodzie Ukrainy nie jest przypadkowa, bo też jesteśmy w samym środku różnicowania, które z przeżywanych uczuć płyną z przeszłego, a które z aktualnego zagrożenia. Ale, posługując się znów słowami Seeburgera, można powiedzieć, że „pisanie o traumie musi mieć początek i koniec, które są kwestią zwykłego przypadku – splotu łańcucha niezliczonych czynników (…). Trzeba gdzieś zacząć, ale nie odnajduje się miejsca początku, więc zaczyna się tam gdzie się zaczyna i kończy się tam, gdzie się kończy.”
Zdjęcie nagłówkowe: Stała wystawa „Umarła klasa” Tadeusza Kantora. Więcej…
Książki:
1. Frank Seeburger, „The Open Wound: Trauma, Identity, Community”
2. Anne Applebaum, „Za żelazną kurtyną. Ujarzmienie Europy Wschodniej 1944-1956”
No Comments